Michalici

Powołanie

Właśnie minęły mi „lata Jezusowe” bycia księdzem. Trzydzieści trzy! Czy jestem dobrym kandydatem na opisanie fenomenu powołania? I tak i nie. Doświadczenie przemawia za mną, szaleństwo za neoprezbiterem. Najpierw więc muszę wyznać, że należę do tych kapłanów i zakonników – szczęśliwców, którzy pomimo świadomości własnej nędzy, nigdy nie żałowali, że są powołani i trwają.

Czym jest dla mnie powołanie? Odpowiem wskazując na cztery sekrety mojego trwania przy Jezusie.

Pierwszy to tajemnica. Nigdy nie pojmę, dlaczego ja? Jeden z dziewięciorga rodzeństwa, skromnie prosperującego małżeństwa pospolitych rolników na Kujawach. Nigdy dotąd nie odkryłem w mojej umiłowanej Biblii, dlaczego niczym nie wyróżniający się niczym Abraham, rudy niepozorny Dawid, jąkała Mojżesz, zdzierca Mateusz, czy wielu, wielu analfabetów, średniaków, a nawet łobuziaków zostało powołanych przez Boga. Przywołuję tu więc fragment książki mojego ulubionego francuskiego dominikanina Bernarda Bro. Książka ma tytuł: „Wokół tajemnicy Jezusa Chrystusa”. Bo ja, choć od wczesnego dzieciństwa miałem nieodparte pragnienie zostania księdzem, to jego opis po latach wiele mi wyjaśnia.

A mam na myśli ten fragment z Bernarda Bro: „Kiedy wstępowałem do nowicjatu kazano mi przedstawić pisemnie uzasadnienie: Dlaczego przyszedłeś? Wówczas odpowiedziałem, ale teraz, po pięćdziesięciu latach życia zakonnego, stałem się mniej zdolny do satysfakcjonującego uzasadnienia. Pewnego dnia Élisabeth de Miribel, sekretarka generała de Gaul’a, oświadczyła pisarzowi André Malraux, że wstępuje do Karmelu. Usłyszała wówczas od ministra Stanu (któ­rym był wtedy Malraux) takie pytanie: „Dlaczego Pani, jedyna kobieta na tak ważnym stanowisku w Quai d’Orsay, wybrała Karmel?” Odrzekła po prostu: „Nie wiem, ale jestem pewna, że odpowiadam na czyjeś wezwanie”. Podziwu godna formuła! Malraux myśli wówczas głośno: „Sądzę, że ma Pani rację, ale przecież tak trudno jest mieć rację”. A ja ją rozumiem. Bo od lat jest to również moja jedyna racja bycia szczęśliwym księdzem i zakonnikiem. Moja cudowna tajemnica.

Drugi sekret to wyłączność i nieodwołalność. Osobiście pieczołowicie zachowuję w mojej pamięci dwa przeszczęśliwe dla mnie zdarzenia. Pierwsze miało miejsce, gdy byłem na początku studiów w Wyższym Seminarium Duchownym mojego Zgromadzenia w Krakowie. Był to dla mnie ciągle czas wczesnej formacji duchowej. Czas pytań, refleksji, medytowania, stawiania pytań i szukania… I oto kiedyś na kleryckiej rekreacji (czas wspólnej kleryckiej zabawy i bycia „na luzie”), mój starszy współbrat – przyjaciel (dziś misjonarz ks. Zdzisław Urbanik), który wówczas był już na piątym roku studiów, gdy rozmowa przy kawie zeszła na tematy powołaniowe, także sprawy odejść niektórych współbraci, nagle rzucił hasło: „List do Rzymian 11,29”. Poszedłem do swojej celi i z namiętnością daną mi chyba przez Ducha Świętego, przeczytałem: „Dary łaski i wezwania Boże są nieodwołane”. Szok, radość i niezwykły pokój serca, który trwa aż do dziś! Zapewne mój przyjaciel Zdzisław nie ma świadomości jak Bóg się nim wtedy posłużył. Często jednak modlę się za tych, co otrzymali nieodwołalną łaskę powołania, a niestety odeszli.

Druga historia związana z ową wyłącznością to moje spotkanie ze ś. p. ks. prof. Józefem Tischnerem. Studiowałem w królewskim mieście Krakowie, gdy ks. Profesor był tam naukowym autorytetem, „gwiazdą” intelektu i heroldem myśli teologicznej. Był także i moim wykładowcą. Czatowałem na wszystkie jego wykłady, prelekcje, rekolekcje, konferencje itp. Na jednej z nich, gdy rozważał zwiastowanie archanioła Gabriela Najświętszej Maryi Pannie, który Jej obwieszczał, że zostanie Matką Jezusa Chrystusa, powiedział: „Maryja była wolna. Gdyby odpowiedziała Gabrielowi: «Nie! », ten nie poszedłby do sąsiadki…, bo łaski i wezwania Boże są nieodwołane!”. I znowu zalew pokoju serca! I znowu kolejny skarb mojego powołania! Wystarczyło, by widzieć niebo pośrodku szarej ziemi.

Trzeci sekret powołania to ofiara! Odkryłem, że historia powołań jest pełna „skandali”. Oto stary rybak Zebedeusz płucze swoje sieci, a dwaj jego synowie – jedyna nadzieja ojca na stare lata, pomagają mu. Brzegiem jeziora akurat przechodzi Jezus i ni stąd ni zowąd mówi do tych młodzieńców: „Chodźcie ze mną!”. Ci natychmiast zostawiają staruszka ojca, sieci i idą za Jezusem (Por. Mt 4, 18-22). Co za okrucieństwo! Powołujący nawet nie powiedział: „Przepraszam!”. Tak było z wieloma! Ale czyż to przypadek jest odosobniony? Przecież Bóg powoływał Mojżesza w scenerii płonącego krzewu? (Por. Wj 3, 1-06). Ogień, ból, ofiara… Istota powołania. A to właśnie Mojżesz wyprowadzi Żydów z niewoli egipskiej. 

Kiedy Karol de Focuauld, po latach życia pełnego grzechu, wstaje od kratek konfesjonału, jest nagle nie tylko wierzącym, ale czuje powołanie, by swoje życie oddać całkowicie Bogu. Napisze później: „Od momentu, gdy uwierzyłem, że Bóg istnieje, zrozumiałem że nie mogę żyć inaczej jak jedynie dla Niego. Moje powołanie zakonne zrodziło się w tej samej godzinie, co moja wiara”.

Sporo Bóg mi zabrał i ciągle zabiera… Ja, ksiądz-zakonnik, nie zawsze Go pojmuję, ale zawsze (nawet przez zaciśnięte zęby) mówię: „Nie moja, ale Twoja wola, Panie…” Bo wiem, że inaczej nie będę Mu przydatny do zbawiania świata. I nie będę szczęśliwy. Wiem to z całą pewnością! Sprawując codziennie przy ołtarzu Ofiarę, sam mam być gotowy do stawania się ofiarą. Inaczej byłbym potwornie wobec Boga nieuczciwy, a lud Boży oszukiwany. Co za szczęście być nie tylko przez Boga kochanym, ale także Mu potrzebnym.

Czwarty sekret to misja. Jak to się stało, że Pan Jezus do rybaka mówi: „Paś owce moje!?” (J 21, 1-19). Co za przekwalifikowanie! Ten chłop przez całe swoje życie był rybakiem, a tu nagle ma się stać pasterzem. I to ludzi! Szaleństwo Bożej miłości nie zna granic. A ja znam smak Jezusowego rozkazu. Wiele razy padałem na kolana w uwielbieniu, gdy ludzie dziękowali mi za „natchnioną” radę w konfesjonale, w rozmowie lub innej kapłańskiej posłudze. Zawsze wiedziałem, że to nie moje, a Jego działanie. I zdumienie: Dlaczego przez tak liche narzędzie jak ja, On chce działać? Co za zaszczyt! Przypomina mi się zadziwienie św. Augustyna: „O, sacerdos, quis es tu? Tu es Deum docens! Ad deum ducens!” (O, kapłanie, kimże ty jesteś? Ty nauczasz ludzi Boga! Ty do Boga ich prowadzisz!”).

I to jeszcze w tym miejscu przychodzi mi na pamięć, co biskup Marsylii Roger kard. Etchegaray mówił na rekolekcjach do kapłanów: „Pamiętam, jak na biurku pewnego wikariusza w Bayonne, w mojej rodzinnej diecezji, znalazłem kiedyś tekst, który ze czcią przechowywał pod szybą, a który później sobie skopiowałem i umieściłem na moim biurku. Tekst ten napisał, mając na myśli powierzonych jego pieczy młodych ludzi z parafii: «Jeśli ty zwalniasz, oni zatrzymują się, jeśli ty słabniesz, oni upadają, jeśli ty siadasz, oni się kładą, jeśli ty wątpisz, oni popadają w rozpacz, jeśli ty krytykujesz, oni demolują, jeśli idziesz naprzód, oni cię wyprzedzają, jeśli dajesz rękę, oni dadzą ci skórę, a jeśli się modlisz, wówczas oni staną się świętymi»”.

Choć dobrze znam moje słabości jestem i ufam, że do końca życia pozostanę szczęśliwym kapłanem – michalitą! Zabraknie mi życia, by Mu za to wystarczająco podziękować!

ks. Ryszard Andrzejewski CSMA